Niektóre matki mówią, że szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko. Niestety – nie wszystkie. Niektóre twierdzą, że stuprocentowe poświęcenie jest wpisane w naturę matek i …zaszywają się w domu na długie lata. Takie mamy mają nieustanne poczucie obowiązku, misji i… wieczne wyrzuty sumienia. Szczególnie dotyczy to chwil traumatycznych w życiu każdej takiej mamy; chwil, na myśl o których oblewają ją zimne poty. Do jednych z nich należy moment, kiedy po urodzeniu dziecka trzeba w końcu wyjść na imprezę.

Ja tam jestem sprytna i pod pretekstem robienia badań terenowych robię sobie wychodne. I stwierdziłam, że najlepsze miejsca w knajpie – czyli te przy drzwiach, kiedy każdy przystojniak ociera się o ciebie przechodząc, zajmują właśnie te ogłuszone wszechobecna muzyką i oślepione światłami stroboskopów wystraszone panie. Jako że ich wizja macierzyństwa oparta jest na modelu z „Domku na prerii”, każde wyjście z domu traktują jak zdradę rodzinnych wartości. Niektóre już teraz myślą, że trzeba się będzie z tego wyspowiadać. Okupują najlepsze miejsce z jednego ważnego powodu: w każdej chwili mogą czmychnąć, nie narażając się na zbyt długie tłumaczenia. Ewentualnie wychodzą pod pretekstem zadzwonienia, ale już nigdy nie wracają. Wyszłyby pod pretekstem zapalenia, ale nawet nie przyjdzie im do głowy, że matka może palić.

Taka mama z własnej woli nie wyjdzie z domu, chyba, że nadszedł TEN czas i trzeba zacząć śledzić syna na randkach (wiecie, jak mama Pawełka w „Wojnie Domowej”). Jak już się zgodzi, to postawi mnóstwo warunków: a musi być blisko domu; a tylko na godzinkę; a czy będzie ktoś dzieciaty. Przychodzi spóźniona, bo za długo sterczy nad dziecięcym łóżeczkiem z pożegnaniem, jakby szła na szafot. Ale ona głowy nie traci, nie! Żadna przyzwoita matka nie weźmie do ust alkoholu!

Jak już się pojawi na imprezie, to rozpoznasz ją błyskawicznie: rozgląda się nerwowo i zachowuje jak wiewiór z „Epoki lodowcowej”. Ale nie szuka żadnych orzeszków, przeciwnie: wszelkie oznaki męskiej uwagi przyjmuje z niedowierzaniem i myśli, że pan zapomniał z domu okularów.

Nie sposób się z nią nudzić: jest specjalistką od tematów ogólnoludzkich – od aktualnej sytuacji w służbie zdrowia do trendów z Mediolanu. Oczywiście swoją wiedzę czerpie od Wellman i Prokopa, ale nikt jej o to nie pyta. Najczęściej jednak dopada kogoś i zaczyna pokazywać na telefonie nieskończone zdjęcia swoich pociech – najlepiej z okresu noworodkowego, gdzie wszystkie dzieci wyglądają dokładnie tak samo. Pół biedy, jak trafi na tak samo zapaloną mamę i przez cały wieczór wymieniają się uwagami o kupkach i radami, jak najlepiej odciągać katar. Gorzej, jak w towarzystwie sami single albo bezdzietni. Ale mama nie zamierza zostawić ich ze zdjęciami w spokoju: przeciwnie, uderza ze zdwojoną siłą, a wszystko po to, żeby mieć spokój z zaproszeniami na rok. Mogłaby oczywiście się upić i mieć spokój na dwa lata, ale jak już wiemy, żadna matka nie tyka alkoholu. Chyba że bezalkoholowego.

Drugie panie to już typ znacznie rzadziej spotykany, ale to tylko kwestia tego, że potrafi się maskować niczym kameleon (po rocznej przerwie w wykonywaniu makijażu zresztą bardzo go przypomina). One nie tylko udają, że nie chcą wychodzić (to przed mężem), ale też udają, że się świetnie bawią (przed znajomymi). Jest to oczywiście sprzeczność, ale wynika z różnic między wyobrażeniami a rzeczywistością – zapomniały, że imprezowanie to tak naprawdę ciężka praca.

Decyzja o wyjściu z domu zapada dość wcześnie, bo już w okolicach pierwszych urodzin dziecka. Taka mama planowanie zaczyna od doboru odpowiedniej, błyszczącej, niemożliwie ciasnej bielizny… modelującej. Niby umawia się jak najdalej od domu, że niby nie zamierza wracać po pierwszym telefonie od męża, ale zawczasu sprawdza, czy w knajpie jest zasięg , a w pobliżu postój taksówek.

Podczas imprezy nie można oderwać jej ręki od butelki, ale gdyby zbadać ją alkomatem, to wynik wynosiłby okrągłe zero. Bo ona jest mistrzem kamuflażu – polewa, ile wlezie, zabawia, jest mistrzem ceremonii, wodzirejem i weselnym drużbą, ale sama nie pije. Chce za to szybko upić wszystkich wokół, żeby ewakuować się do domu (czytaj: do dziecka). Dla pozoru tańczy czasem z nieznajomymi, ale wcześniej upewnia się, że nie mają obrączki – wie przecież, co to rodzina i nie chce nikomu zabierać ojca.

Rozprawia głośno o przewadze słoika z niedopałkami na balkonie nad słoiczkami dla dzieci. Tłumaczy się z karmienia, że dopóki ma jeszcze między piersiami medalik, a nie pępek (chętnym proponuje sprawdzić), to karmi. Jest mistrzem sprowadzania rozmowy na dawne czasy, minione imprezy , szkolne lata czy opowiadaniu sprośnych dowcipów – wszystko po to, żeby nikt nie zapytał ją o macierzyństwo, bo wtedy murowany potok łez związanych z tęsknotą. Zdradza ją jednak to, że zdrabnia wszystkie wypowiadane słowa, więc znajomi tłumaczą jej zachowanie mechanizmami wyparcia albo depresją poporodową. Tak czy owak, podobnie jak w przypadku pierwszym, również ta matka ma spokój na okrągły rok.

Oczywiście są różne odcienie szarości – od czerni do białości. Spomiędzy tych dwóch typów, które łączy jedno wielkie poczucie winy, że zmarnowały właśnie trzy godziny z życia swojego dziecka, można wyróżnić jednostki wyjątkowe. Takie, które nie robią szopki z tego, iż są matkami, nie mając przy tym poczucia misji. Które korzystają z życia, bo wiedzą, że urodzenie dziecka przypadło na ich najlepsze lata i że wszystko da się pogodzić. I takie, które nie chcą na starość w odpowiedzi na :”Ja ci młodość poświęciłam!” usłyszeć: „A czy ja cię o to prosiłam?”.

Byłam matką typu 1., potem 2…. Teraz jestem sobą i nigdy nie czułam się tak dobrze. Matki: gólcie nogi, depilujcie brwi, wciągajcie majty a la Bridget – wychodźcie czasem z domu! Życie jest krótkie, a ja nie wierzę w reinkarnację. A wy?