Plan tego posta był prosty. Piszę o tym jak przetrwaliśmy pierwsze, ciężkie dni w przedszkolu, jakie błędy popełniliśmy, daję Wam rady co zrobić a jakich zachowań unikać jak ognia. Problem w tym, że nie mam o czym pisać. Lenka do przedszkola chodzi już trzy tygodnie. Nie rozpacza, nie tupie nóżkami, nie wymiotuje z tęsknoty za cycusiem mamusi.  Wszystko wskazuje na to, że albo miałam sporo szczęścia i moje dziecko należy do tej małej grupy przedszkolaków, które  w nowej sytuacji odnajdują się z marszu, a może to kwestia naszego dobrego przygotowania i wałkowania tematu jeszcze zanim Lenka pierwszy raz do przedszkola została zaprowadzona.  Płacz oczywiście był, trzy razy. Dwa razy w przedszkolu, trwał łącznie nie dłużej niż 2-3 minuty, raz Lenka zapłakała w domu. Chociaż, zapłakała to delikatne określenie na awanturę jaką urządziła, kiedy czekała przy drzwiach na tatę, który tym razem nie był gotowy na czas.  Skupię się więc na tym co w moim pierwszym poście wzbudziło największe zamieszanie („Pierwszy dzień w przedszkolu„) Pojawiło się pytanie, czy wcześniejsze wysyłanie dziecka do przedszkola  ( w naszym przypadku były to 4 miesiące), na dodatek do grupy dzieci starszych, to dobry pomysł czy może próba pozbycia się malucha z domu i zabierania mu dzieciństwa.

I tu niestety musi się pojawić stwierdzenie, którego nie lubię. Każde dziecko jest inne, więc każde zareaguje inaczej. Lenka to dziecko nieśmiałe, tak mi się przynajmniej wydawało. Zawsze grzeczna, cicha ale też bardzo ciekawa świata.  Miałam obawy czy poradzi sobie w nowej sytuacji, bez mamy,  w przedszkolu pełnym rozwrzeszczanych maluchów, które na dodatek są od niej starsze. Nastawiałam się na najgorsze, tymczasem moje dziecko kolejny raz zaskoczyło mnie swoją samodzielnością, otwartością i ogromną odwagą. Już pierwszego dnia, zaciekawiona, bez najmniejszych oporów poczłapała oglądać przedszkole w towarzystwie nowej cioci. Po trzech godzinach przywitała nas uśmiechem od ucha do ucha  i głośnym „śeść” wykrzyczanym kiedy tylko zobaczyła nas, przekraczających próg przedszkola.  W pierwszym tygodniu oswajała się z przedszkolem po trzy godziny dziennie. Każdego dnia rano, dawaliśmy jej jasno i wyraźnie informację, że po zupie zjawimy się po nią i pojedziemy razem do domu ( nie powstrzymywana, informację tę powtarzałam jej  trzy lub cztery razy przed każdym rozstaniem  #matkawariatka)

Decyzja o wysłaniu Lenki do przedszkola nie była podjęta pod  wpływem chęci zapewnienia sobie kilku godzin spokoju w ciągu dnia, a dziecku kilku godzin atrakcji w towarzystwie innych maluchów. Chociaż ten argument też pojawił się w naszych rozmowach kiedy rozważaliśmy wszystkie „za” i „przeciw” nowej sytuacji.  Mieliśmy wrażenie, że Lenka w domu nie rozwija się tak dobrze jak może się rozwijać w przedszkolu, widzieliśmy, że się nudzi, zabawki  i towarzystwo rodziców przestały być dla niej atrakcją.

Polsko-angielskie przedszkole artystyczne, które wybraliśmy, zapewnia Lence nie tylko odpowiednią opiekę  przez sześć godzin dziennie, ale też daje jej możliwości kontaktu z językiem obcym. Zależało nam, żeby w naturalny sposób wprowadzić Lenkę w świat języka angielskiego, tak aby od najmłodszych lat stał się on częścią jej codziennego życia. Wykorzystujemy to, że dzieci w swoich najmłodszych latach są najbardziej ciekawe świata, i dzięki temu podczas zabawy i różnego rodzaju ciekawych zajęć, bez najmniejszych obciążeń przyswajają język obcy. Nie nastawiamy się na spektakularne efekty, ale skaczemy ze szczęścia kiedy po trzech tygodniach słyszymy od Lenki, że „krowa” to „cow” a „pies” to „dog” .

Widzimy różnicę. Po trzech tygodniach w towarzystwie nowych, starszych koleżanek i kolegów, zasób słów używanych przez Lenkę podwoił się a może nawet potroił.  Pękam z dumy, kiedy słyszę jak bardzo samodzielne jest moje dziecko. Złości się kiedy ktoś chce jej pomóc przy jedzeniu, ubieraniu lub korzystaniu z toalety. „Siama” robi wszystko najlepiej.

Na kryzys oczywiście czekaliśmy. Pierwszy miał przyjść po weekendzie. Podobno czasem pojawia się po dłuższej przerwie więc kiedy Lenka w piątek została w domu, w poniedziałek spodziewałam się łez i protestów, ale kolejny raz rozstanie przebiegło bez najmniejszych problemów.  Podobno prędzej czy później kryzys przyjść musi.  Po chorobie, po wakacjach, po świętach. Więc czekamy na niego, ciesząc się faktem, że nasze dziecko do przedszkola po prostu chodzić lubi.