Wiadomo, rodzic też człowiek, a ludzie różnią się między sobą wieloma sprawami. Jednak jak wiecie, usilnie staram się znaleźć potwierdzenie teorii, że wszyscy rodzice jednak są tacy sami. Badałam już matki z placów zabaw, ale tym razem przysłuchałam się, jak przywołujemy do porządku dzieciaki, które znajdują sens życia w wiszeniu głową w dół z trzepaka czy we włażeniu zjeżdżalnią pod prąd. Sprawdź, jak upominasz swoje dziecko i czy pasujesz do którejś grupy… a do którejś pasujesz na pewno!

Rodzice-grabarze

Ich cechą charakterystyczną jest twierdzenie, że ich dziecko robi wszystko, aby ich wykończyć i wpędzić do grobu (ono oczywiście to robi, ale chyba nie celowo). Chyba nawet sądzą, że skoro samobójstwo jest grzechem śmiertelnym, to już lepiej zafundować sobie dziecko – ono zrobi to szybciej i skuteczniej. Dlatego w ich ustach wyjątkowo często słychać: „Ty mnie do grobu wpędzisz!”, „Zaraz się wykończę przez ciebie”, „Zaraz umrę, ja już siły nie mam”. Dziecko chyba tylko czeka, kiedy to się stanie…

Rodzic-spacerowicz

Najczęściej spotykany typ wśród rodziców-ławkowców, czyli tych, co jak tylko przekroczą progi placu zabaw, to klapią, zasiadają, zajmują najbliższą wyjścia ławkę. Bo chodzi o to, żeby jak najszybciej się ewakuować, prawda? Taki rodzic nie zamierza bez powodu opuszczać swojego stanowiska obserwatorskiego i jeśli chodzi tylko o to, że jego dziecko zabrało komuś zabawkę lub walnęło kolegę wiaderkiem, to udaje, że to nie jego pociecha. Gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo, usłyszymy wołanie z okolic ławki: „Zaraz się do ciebie przejdę”, „Mama już do ciebie idzie!” i  „Już do ciebie wstaję!”. Oczywiście nie zamierza spełnić gróźb, ale trzeba coś powiedzieć, kiedy inni rodzice patrzą.

Rodzic-okulista

Podobnie jak spacerowicz, który swoją nazwę wziął od wiecznego straszenia spacerem w stronę winowajcy, okulista traktuje wolną ławkę jak zdobycz i nie wypuści jej z żelaznego uścisku swoich ud tak łatwo. Nazwę wziął od tego, że ma sokoli wzrok (albo tak sądzi…), dlatego straszy z dystansu i naiwnie wierzy, że dziecko przejmie się „Co tam robisz? Ja wszystko widzę!” lub „Nie myśl, że tego nie widziałam!”.

Rodzic-doktor 

Od grabarza różni się szeroką znajomością części ciała i potencjalnych chorób (grabarza interesuje tylko ich smutny koniec). Zatem mamy tu „Matka zaraz dostanie zawału!”, „Czuję, że zaraz rozsadzi mi głowę!”, ”Ojciec już ledwo zipie!” „Jak będziesz się tak darł, to zaraz ogłuchnę!”. Ma także bardzo szeroki repertuar wymyślania kontuzji, jakich dozna dziecko, jeśli się nie uspokoi: „Nie kop pana, bo się spocisz”, „Złamiesz rękę i będą ci musieli ją obciąć” albo „Nie pij wody, bo w brzuchu wyrośnie ci żaba” to tylko najłagodniejsze z pomysłów rodzica-doktora.

Rodzic-przewodnik turystyczny 

Prawdziwy skarb dla dziecka. Ma energię, bo jego straszenie (jeśli się spełni), będzie wymagało od rodzica wysiłku, czyli ruszenia się z ławki i słynnego „pokazania”:  „Ja ci zaraz pokażę!” (pytanie tylko, co), „Jak się nie uspokoisz, to zobaczysz!” (ciekawe ile dzieci specjalnie się nie uspokaja, żeby zobaczyć). Problem tylko w tym, że nie ma planu B i gdyby doszło do konieczności zastosowania groźby, nie miałby taki rodzic co pokazać.

Rodzic-straszak

Wprawdzie każdy z powyższych typów straszy, ale rodzic-straszak zawsze jednak używa drugiego rodzica jako wyższej instancji. Mamy tu więc „Zobaczysz, jak ojciec przyjdzie, to…”, „Powiem matce, to zobaczysz…”. Co ciekawe, w innych sytuacjach drugi rodzic jest dla niego zawsze tym mniej kompetentnym, ale za to na karaniu to jednak zna się ta druga strona lepiej…

Rodzic-pytajnik

Najpopularniejszy typ, bo nie wiadomo czemu, ale większość rodziców myśli, że dzieci trzęsą przed pytaniami retorycznymi portkami. Wprawdzie „Uspokoisz się czy nie” jest niezmiernie groźne, ale 99,9% dzieci zawsze odpowie na to „Nie” i wtedy zostajesz sam ze swoim idiotycznym pytaniem. Inne stwierdzenia rodzica-pytajnika to: „Słyszysz, jak do ciebie mówię?!”, „Dlaczego mnie nie słuchasz?!” oraz startujące do konkursu na głupotę roku „Dlaczego jesteś taki niegrzeczny?”. Najczęściej te pytania to objaw bezsilności i dziecko, które jednak kocha, odpuszcza – nie dlatego, ze lubi być grzeczne, ale że robi mu się żal tego żałosnego, 30/40-letniego typa (lub 30/40-letniej baby), który powołał go na świat.

Straszenie jest cudowne. Można spuścić trochę pary, czasem dziecko nawet się wzdrygnie, jak moje nie usłyszy, to może chociaż cudze… Dopóki nie prowadzi do niczego, jest zupełnie bezużyteczne. Nikt jeszcze nie dostał Nobla za rodzicielskie mądrości, ale chyba pora na mnie, bo właśnie opracowałam zależność: im więcej gadasz, tym twoje dziecko mniej słucha. Czyli: nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz.