Mała,

nigdy nie chciałam być twoją Matką. Kiedy nie było Cię jeszcze w planach i patrzyłam na młode panie z dzieciakami u boku, mówiłam: „O nie, to nie ja. Nie będę Matką”. Patrzyłam, jak szarpią swoje dzieci, poganiają, strofują, krzyczą i narzekają. Patrzyłam, jak ich dzieci kurczą się, maleją w oczach, zamykają w sobie. Obiecałam sobie, że nigdy nie będę Matką. Bo zawsze chciałam być Mamą.

I czekałam na ciebie. Wiedziałam , że prędzej czy później przyjdziesz. Chciałam patrzeć, jak rośniesz w siłę, jak potężniejesz, stajesz się mocna, silna i odporna na złe spojrzenia. Potrafiąca walczyć z przeciwnościami, samodzielna i niezależna. I taka jesteś, 3-letni gigant o wzroście 90 centrymetrów. Na razie ci tego nie powiem, ale czasem wydajesz się silniejsza ode mnie. Kiedy mnie wyprowadza z równowagi komentarz na twój temat, ty ignorujesz głupca. Gdy trzęsę się nad twoim rozbitym kolanem, wstajesz i biegniesz dalej. Gdy rozpływam się nad tym, czego się dziś nauczyłaś, ty jutro uczysz się rzeczy trzykrotnie trudniejszej. Nie wiem, skąd czerpiesz siły na rozumienie świata, bo mnie czasem opadają ręce. Kiepska ze mnie Matka, bo mam do ciebie słabość i ciągle ci to okazuję. Prawdziwa Matka musi być opoką, skałą, zbiorem zasad i chodzącą wyrocznią. Ja jestem tylko słabą Mamą, która boi się każdego dnia, czy wrócisz z przedszkola ta sama czy zmieniona. I czy w ogóle wrócisz do mnie moja, czy już tylko swoja własna. Czasem nagle smutnieję, bo wiem, że ten dzień nadejdzie ani się obejrzę. Wspólny czas odmierzany długością twoich włosów kurczy się. Ten sam czas, bezlitosny chirurg, kraja mi serce za każdym razem, gdy muszę kupić ci nowe buty, bo wyrosłaś ze starych. I gdy kolejny raz odkładam twoje stare ubranka, których pora się pozbyć. Ale jeszcze nie teraz.

Mama. Niedoskonała, nieidealna. Tylko trochę silna, płacząca, załamująca ręce. Oto ja. Okazuję słabość tak często, że czasami sama mnie pocieszasz. I wiem, że dzięki temu nigdy nie powiesz do mnie „Matko” i że zawsze pozostanę zwykłą, słabą, niedoskonałą Mamą. Nie tylko kochającą, ale i kochaną – przez Ciebie, bez względu na wszystko. Tobie wszystko jedno, czy dziś myłam włosy, czy krzyczę dziś dużo, a może śmieję się ciągle. Kochasz – czuję to wtedy, gdy rzucasz mi się na szyję i wtedy, gdy trzaskasz drzwiami, moja panno. Nigdy nie wątpię, a przynajmniej nie w Ciebie. I nawet nie wiesz, jak często przychodzę do Ciebie, gdy śpisz, i ściskam twoją rękę. To jedyne chwile, kiedy mi jej nie wyrywasz pędząc gdzieś, szukając nieodkrytych skarbów. Sama czuję, jak bardzo jestem żałosna, ale nie mogę przestać. I nawet nie chcę. Pielęgnuję swoją Mamowatość, chełpię się nią w duchu i niby otwieram przed Tobą świat, a jednak marzę, byś potrzebowała wciąż mojej dłoni. I czasem tak jest, a chwile te są coraz bardziej ulotne. Ale nie znikną – wyryję je w sobie i kiedyś ci opowiem, jak zamieniłaś mnie w Mamę i zmiękczyłaś do cna. Jednak jeszcze nie teraz. Kiedyś, gdy będziesz w stanie to pojąć. Mam nadzieję nie prędko…

Mama

Tagged in: