Posłuchajcie:

„Dwadzieścia łóżek w salach plus kilka w korytarzu. Na cały oddział jedna łazienka wyposażona w dwie toalety i trzy kabiny prysznicowe, intymność miały zapewnić pourywane zasłony z folii. W rogu łazienki olbrzymi kosz, z którego ciągle wysypywały się zakrwawione podpaski. Salowe miały obowiązek wynoszenia śmieci tylko raz pod koniec dyżuru i twardo się tego trzymały, nie zwracając uwagi na rosnące hałdy ligniny”.

Jeśli myślicie, że to fragment scenariusza horroru, to się mylicie. To Polska, połowa lat 80-tych. Może są tutaj panie, które coś takiego przeżyły? Pewnie większość tu obecnych (tak jak ja) przychodziła na świat w takich warunkach. Wtedy to była norma, ale jak wiadomo, normy się zmieniają. I całe szczęście, że tym razem zmieniły się na dobre. Jednak nie stało się to samo z siebie – trzeba było wielu lat starań, wielu mądrych osób i ogromnej ich determinacji, żeby zmienić porodówki z sal tortur, jakimi wtedy były, na miejsca narodzin człowieka, jakimi – mam nadzieję – teraz są.

Jedną z takich osób była Jeannette Kalyta, znana pewnie wielu z telewizyjnej reklamy. Ale ta pani istnieje naprawdę, choć jej postawa jako położnej jest tak pozytywna, że aż mało prawdopodobna.

20150630-DSC_4543

Książka, którą teraz mam przed sobą, była naprawdę potrzebna. Mnie samej otworzyła oczy na realia, z którymi musiały uporać się nasze mamy i niektóre ze starszych koleżanek. Z rozdziału na rozdział coraz szerzej otwierałam te oczy, ale do czasu. W końcu coś zaczęło się zmieniać, na lepsze. To były dopiero lata 90-te. Późno? Owszem, ale mam świadomość, że są jeszcze szpitale, które tkwią w poprzednim millenium. Sama myśląc wcześniej o macierzyństwie, miałam przede wszystkim tę kłującą, bolesną myśl, że dziecka nie da się inaczej urodzić, niż podczas… porodu, o którym tyle słyszałam złego. I ten potworny lęk, napędzany opowieściami kobiet z mojego grona, tylko trochę ode mnie starszych. Na szczęście skończyło się szczęśliwie.

Mam świadomość, że nie wszystkie kobiety miały takie szczęście. Jeannette, położna, która „urodziła” kilka tysięcy dzieci, pokazuje te dobre, i te złe przypadki. Stara się nie moralizować, nie grać na emocjach, chyba że jakaś historia szczególnie ją poruszyła. Bo mając w pamięci położne, które nas otaczały w szpitalu i po porodzie myślimy, że one nie czują, nie podchodzą emocjonalnie, prawda? I ten mit Kalyta też obala. Każdy poród ma w sobie coś wyjątkowego i pozostawia w położnej ślady – te dobre, ale też głębokie bruzdy. Położna to kobieta o sercu pojemnym, ale twardym. W chwili, gdy rodzi się dziecko, jest jedyną osobą, która musi zachować obiektywizm, zdrowy rozsądek i nie ulegać emocjom. Nie rozumiałam tego, gdy w szpitalu obserwowałam te uprzejme, ale niezbyt rozmowne, mało otwarte panie, które wiecznie gdzieś pędziły. Teraz wiem, do kogo tak pędziły i dlaczego nie miały czasu odwzajemnić uśmiechu. Rodzące się życie jest zawsze ważniejsze niż to, które spokojnie śpi już obok mamy.

Jeanette Kalyta stara się unikać filozofowania i moralizowania, choć nie zawsze jej to wychodzi. Lata uczenia w szkole rodzenia i ciągłe prostowanie rodzicielskich błędów pozostawiły w niej ślad. Z tego powodu jej książkę można nazwać „poradnikiem dla planujących ciążę”; sporo w niej przemyconych informacji, które pewnie Jeannette stara się przekazać na swoich wykładach. Ale jeśli mówi to osoba, która ma tyle doświadczenia to proszę bardzo, może mnie pouczać ile chce. Może ta wiedza jeszcze mi się przyda. Jej historie chwilami tylko są łzawe, ale nie ma intencji wyciskać łez, więc ogranicza swój komentarz do niezbędnego minimum. I chwała jej za to – nie wszystkie ciąże i porody przebiegały z dobrym skutkiem, i samo to napawa smutkiem a komentarz byłby zupełnie zbędny.

Jeśli chcecie poczytać o chwilach, które większość z nas przeżyła albo jeszcze przeżyje, to polecam tę książkę. Może zrobi wam się lżej, może ciężej. Ale czytanie o tych ogromnych zmianach, które nastąpiły w polskim położnictwie brzmią trochę jak bajka. I ta bajka spełnia się codziennie na salach porodowych. W każdym razie tego wam życzę. I może sobie w przyszłości.

Jeśli macie ciekawe doświadczenia z porodami, położnymi, to zachęcam do zostawienia śladu w komentarzu. Chętnie poczytam, bo nie wiadomo, co może się zdarzyć…

Książkę kupicie w

bonito-pl

Recenzja powstała w ramach współpracy z bonito.pl