Chcesz, żeby twoje dziecko było: aspołeczne, agresywne, niestabilne emocjonalnie? Chcesz, żeby miało niższy iloraz inteligencji, nie potrafiło się skupić i było rozedrgane? Chyba nie chcesz, co? No to czytaj…

Mieszkałam kiedyś w dużym mieście. Jeśli myślicie, że w takich miastach mieszkają wyłącznie młodzi, kulturalni, szczęśliwi ludzie, to jesteście w błędzie. Nigdzie lepiej nie można zaobserwować interakcji społecznych jak mieszkając w bloku, szczególnie, kiedy spędza się czas w domu z noworodkiem. I ja spędziłam tak pierwsze miesiące życia Lenki. Co się wtedy naoglądałam przez okno, to moje. Tyle rodzinnych awantur, których wysłuchałam przez ściany, tyle kłótni podglądanych zza firanki… Tyle wielkich, dziecięcych, przestraszonych oczu, które zapadły mi w pamięć… Tyle małych, przygarbionych pleców, które wlokły się za swoimi zapalczywymi, gestykulującymi rodzicami. Już wtedy przyrzekłam sobie, że choćbym miała codziennie pić melisę i podawać ją mężowi, to postaram się nigdy przy dziecku nie kłócić. Co z tego wyszło? Cóż, pozostawię to bez odpowiedzi, ale nie jest źle.

Bo pewnie widujecie takie widoki z daleka: matka macha rękami jak wiatrak, ojciec też macha, co chwilę któreś odchodzi, wraca, żeby jeszcze trochę pomachać; włos rozwiany, twarz czerwona, kipi złością… a wszystkiemu temu przygląda się ze zdumieniem mały człowiek, uczepiony czyjejś nogi. Albo maluch, który za wszelką cenę stara się znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby tylko nie widzieć i słyszeć, i modli się w duchu, kiedy to się skończy. A jak już się kończy, to jeden rodzic odchodzi, i dziecko nie wie: zostać? odejść? Z kim pójść? Smutne, co? Ale prawdziwe. I wiem, że za każdym razem, kiedy oglądamy takie scenki obiecujemy sobie, że nigdy się tak nie zachowamy. I faktycznie, może nie na ulicy, ale gdy w domu puszczają nerwy i zaczynamy wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, nie dostrzegamy tego małego pana czy pani, którzy zaczynają bawić się nagle cichutko tak, jakby udawali, że ich nie ma.

A ich faktycznie wtedy nie ma. Bo kiedy do głosu dochodzi ten okropny hormon stresu – kortyzol, kiedy adrenalina skacze do granicznego poziomu, nie widzimy nic oprócz czubka własnego nosa. Nie słuchamy niczego, co ma do powiedzenia (wykrzyczenia…) partner, a wszystkie rady psychologów na temat „Jak się mądrze kłócić” chętnie wsadzilibyśmy im do… wiadomo czego. Jesteśmy tylko my i nasze żale.

Ale dlaczego właściwie nie powinniśmy się kłócić przy dzieciach? Przecież kłótnia oczyszcza atmosferę, pozwala ujść emocjom, a taki noworodek czy niemowlę w beciku to i tak jeszcze nic nie rozumie, bo to przecież tabula rasa. Otóż nie. Nie jest chyba nowością dla mam, że dziecko już w jej brzuchu wyczuwa więcej, niż nam się dotychczas zdawało. Słyszy, czuje smaki i nawet zapachy, dlaczego by więc nie miało odczuwać naszych emocji? Jedna z moich znajomych utrzymuje, że poczuła pierwszy raz ruchy swojego dziecka po… ostrej kłótni z mężem! Płód bez wątpienia odczuwa nasz niepokój i nieraz matce daje ostrzegawcze kopniaki, że niezbyt odpowiada mu ten stan rzeczy. Noworodek rodzi się z takim samym układem hormonalnym jak my, z taką różnicą, że jego system organizacji jest jeszcze zupełnie nieprzystosowany. Jeśli dostarczamy mu wciąż nowych powodów do nadprodukcji adrenaliny i kortyzolu, jego organizm nie będzie miał szansy na poprawną regulację tych hormonów w przyszłości. To rewolucyjne odkrycie, bo dowodzi, że nasze zachowania w pierwszych miesiącach życia dziecka mają ogromny wpływ na wychowanie „statecznego” dorosłego. Statecznego, to znaczy potrafiącego radzić sobie ze stresem, problemami i… własną złością.

Czy zatem w ogóle nie można kłócić się z mężem? Albo na jak długo przestać i kiedy można znowu zacząć po urodzeniu dziecka? Cóż, naukowcy mówią, że kluczowe w rozwoju poczucia bezpieczeństwa jest u dziecka pierwszych 10 miesięcy życia. Jeśli w ich trakcie nie zaspokoimy tej najważniejszej potrzeby, to ono zawsze będzie się czuło jak na rollercoasterze, z którego łatwo można wypaść. Bo poczucie bezpieczeństwa jest dla dziecka bardziej istotne niż jedzenie, kupa i siku. Może niektórym rodzicom wyda się to dziwne, ale dziecko naprawdę odczuwa nasze emocje mimo, że czasem wcale tego nie okazuje. U małych dzieci może objawiać się to niepokojem, lękami, drażliwością, płaczliwością. U większych? Nocnym moczeniem, nieumiejętnością skupienia uwagi, gorszymi ocenami w szkole. A wszystko to spowodowane czasem jedną (kilkoma? Kilkunastoma?) kłótniami rodziców, które dziecko odczuwa tak, jakby świat mu się zaczął walić jak domek z kart. Jeśli cały pierwszy rok życia będzie przebiegał mu pod znakiem wojny podjazdowej rodziców (o którą nietrudno z kilku powodów – o czym za chwilę), to jego system stanie się czuły jak licznik Geigera. W chwili zagrożenia, utraty bezpieczeństwa będzie reagował nadmiernie, a dziecko przez całe swoje dorosłe życie będzie przypominało płochliwą sarenkę lub… goryla, któremu ktoś wlazł do gniazda.

A wystarczy niewiele, żeby tak się stało. Młodzi rodzice potrzebują naprawdę małego punktu zapalnego, żeby cierpliwość spłonęła jak krótki lont. Bomba wybucha najczęściej z kilku zawsze tych samych powodów i do najważniejszych z nich należy brak snu oraz odizolowanie od towarzystwa. Każdy chyba odczuł to na własnej skórze, szczególnie matki, co? Ileż można nie spać, ile gadać tylko do dziecka? Święty by nie wytrzymał. Dlatego o wojnę nietrudno, wystarczy że mąż powie „Jaki ja jestem zmęczony” i bach, kłótnia gotowa. Ale pocieszę was – podobno aż 80 procent małżeństw przeżywa kłopoty w pierwszym roku życia dziecka! Może marne to pocieszenie, jednak nie usprawiedliwia to kłótni przy dziecku. Jeśli nie przekonują was wymienione wcześniej powody, może przypomnijcie sobie, jak dziecko naśladuje wasze ruchy, czyny czy słowa. A teraz przypomnijcie sobie, jak wyglądacie w trakcie sprzeczki. Jak dziki zwierz, co? Ryczycie, wrzeszczycie, twarze czerwone jakbyście zeszły z bieżni… Uroczo. No i właśnie to widzi wasze dziecko. A skoro rodzic to dla niego największy autorytet, to dlaczego nie miałoby naśladować i tego typu zachowań w swoim środowisku? Chcecie, żeby wasze dziecko w szkole wyglądało jak diabeł tasmański? No to przestańcie się w końcu kłócić, najlepiej zupełnie, a jeśli macie włoski temperament, to na pewno nie przy dziecku. A jeśli nie pozwala na to baza lokalowa, to gódźcie się chociaż tak, żeby dziecko też to widziało. Bo sprzeczek nie uniknie w swoim życiu, ale musi też wiedzieć, jak się godzić i jak naprawiać atmosferę. A gdzie ma się tego nauczyć, skoro rodzice rozpętują awanturę przy dziecku, ale kończą ją w zaciszu swojej sypialni albo esemesikiem?..

Kłóci się każdy (oprócz mnie, ha!). Naiwnie marzę, żeby wszystkim dzieciom na świecie zapewnić jak najwięcej spokoju i beztroskiego dzieciństwa. Nie jest to może dobry pomysł, bo nie nauczy dziecka radzenia sobie w chwilach stresu. Ale wasze małżeńskie kłopoty naprawdę niewiele go obchodzą, bo on chce mieć obu rodziców razem. Dlatego najważniejsze, żeby motywacja do wspólnego życia była bardzo silna – silniejsza, niż chęć wyrwania mężowi wszystkich włosów na klacie pęsetą.

Jeśli macie jakieś sposoby na to, jak się NIE kłócić albo chociaż jak się godzić, piszcie. Nie, żeby były mi potrzebne, ale… Dobra, dajcie jakieś 🙂