Stanęłam ostatnio w obliczu dylematu, który zmusił mnie do rozłożenia rąk w geście niewiedzy i niemalże rzucenia monetą… Problem postawiła przede mną smutna, życiowa sytuacja: czy zabrać niespełna 4-letnie dziecko na pogrzeb członka dalszej rodziny? Nie miałam zbyt wiele czasu na zastanowienie i ostatecznie zdecydowałam, że jednak jej tego oszczędzę. Ale potem, gdy emocje opadły, włączyło mi się myślenie…

Jak rozmawiać z dzieckiem o śmierci?

A bo niby czemu oszczędzać dziecku smutku? Czy nie jest on naturalnie wpisany w nasze jestestwo? Czy nie spotka smutnych sytuacji na swojej drodze? Może powinno wtedy wiedzieć, jak się zachować, jak rozładować smutek, by go w sobie nie tłamsić? Może powinno umieć rozmawiać i pytać o trudne tematy, a kiedy, jeśli nie w takiej sytuacji, ma to ćwiczyć? Czy stchórzyłam?

Chyba trochę, ale jak zwykle kierowała mną troska o dziecko. Problem w tym, że oszczędzając mu trudnych tematów, wcale nie jesteśmy tak świetnymi nauczycielami życia, jakbyśmy chcieli. Płaczu nikomu nie można zabronić. Żałobę i smutek trzeba przeżyć, a nie tłamsić w sobie – w mojej sytuacji nie było to aż tak dramatyczne przeżycie, ale gdyby było, czy nie byłaby to dobra okazja do nauczenia dziecka, czym jest właściwie przemijalność?

Ale tutaj strach – jeśli pokażę jej przemijalność, to czy nie wpłynę na jej emocjonalny rozwój i nagle z wesołej, optymistycznej dziewczynki nie zrobi się z niej niepewna, melancholijna fatalistka? Być może 4 lata to za wcześnie na pokazywanie śmierci, ale teoretycznie 7-8 latek powinien być z nią oswojony. Przygotowując się do I Komunii Świętej musi być świadom, że podstawą religii rzymsko-katolickiej jest wiara w śmierć Chrystusa na krzyżu. Teoretycznie, bo w praktyce rodzice nie mają czasu na takie rozmowy, zajęci odpytywaniem z setek pytań, do których każdy 8-latek powinien wykuć odpowiedzi na pamięć…

Czy jakiekolwiek małe dziecko, które zabieramy w Wielkanoc do Kościoła i nakazujemy całować krzyż, na którym wisi Chrystus, a krew spływa mu po rękach cokolwiek z tego rozumie? Każemy czcić Ukrzyżowanego, a boimy się zabrać na pogrzeb, choć czasy otwartych trumn już raczej mijają… Czy ktokolwiek z nas, rodziców, zadaje sobie trud, żeby porozmawiać w tym momencie o śmierci? A wizyty na grobach bliskich w okresie Wszystkich Świętych? Czas sprzyja wyjaśnieniom, choć osobiście nigdy jeszcze nie udało mi się podsłuchać tego typu rozmowy na cmentarzu…

Małe dzieci nie wiedzą, co to pojęcie abstrakcyjne. Ale na pewno wiedzą, jak wygląda rozjechany przez samochód lis czy jeż. Kto znajduje w sobie odwagę, żeby wyjaśnić, że śmierć to dla niego był koniec, a nie, że śpi, odpoczywa czy udaje martwego przed drapieżnikiem?.. Ja nie. Boję się reakcji dziecka, choć może tak naprawdę nie wiem, co mu powiedzieć. A pewnie podstawą musi być szczerość i nie owijanie w bawełnę. Kiedy umiera babcia i dziecko słyszy, że odeszła lub zasnęła, będzie czekać – aż wróci, aż się obudzi… Jak mu potem wyjaśnimy tę pomyłkę?

Dawniej umieranie było normą – ciało leżało w domu kilka dni, obłożone setkami kwiatów i każdy przychodził je oglądać. Płaczki były nieźle opłacanym zawodem. Dziś ciało konserwuje się i maluje, żeby paradoksalnie tchnąć w nieboszczyka trochę życia. Dlatego nie jest łatwo oswajać się ze śmiercią, podczas gdy wokół panuje wokół niej zmowa milczenia, a temat uznawany jest za tabu…

Jestem daleka od sadzania Lenki na kolano i dyskusji typu „A teraz porozmawiamy o istocie bytu, a potem przejdziemy do trudniejszych tematów…”. Ale kiedy dziecko drąży, wierci dziurę w brzuchu, pragnie odpowiedzi, to czy można mu jej odmawiać, migać się, stosować półprawdy (choć to czasami wielkie kłamstwo), żeby oszczędzić smutku? I jak rozmawiać? Czy dobrym sposobem byłoby porównanie do przemijalności pór roku – wszystko umiera, żeby odrodzić się na nowo, ziarno musi obumrzeć, żeby wydać plon?.. Ale czy ma to zastosowanie w praktyce? Nie wiem, na razie przygotowuję się na taką ewentualność, która mogła nastąpić już teraz, gdyby moje matczyne serce nie odmówiło córce udziału w pogrzebie. Ale jeśli taka sytuacja wystąpi za kilka lat, nie wiem, czy postąpię tak samo…

Pierwszy raz od czasów istnienia bloga przyznaję się głośno: wiem, że nic nie wiem. Dziś nie dam żadnych odpowiedzi – dziś sama pytam.

Z jednej strony chcę być uczciwa w stosunku do dziecka, nie wciskać mu, że coś jest białe, kiedy jest szare. Z drugiej – nie wyobrażam sobie, jak budzi się w nocy z płaczem wspominając pogrzeb i fakt, że jednak kogoś właśnie zakopali w ziemi… Dlatego wołam: pomocy! Jakie jest wasze zdanie w tej sprawie? Bo nie mam złudzeń, że panta rhei – wszystko płynie, więc prędzej czy później ktoś umrze i Lenka w końcu się o tym dowie. Co wtedy?!