Czy jedno zdanie, złożone z kilku wyrazów, potrafi wywołać burzę w szklance wody? Owszem, i to jaką. Najlepiej oczywiście w Internecie, gdzie wszystko dozwolone. To tutaj swoje miejsce nareszcie znaleźli frustraci, dotychczas duszący swoje kompleksy w środku swojego marnego wnętrza. Ale nie tylko – tutaj też w końcu odzywają się ci Szczerzy, którzy dotąd nie mieli odwagi otworzyć paszczy, bo stłamszeni od razu chowali się z powrotem do swojej dziury. Ale skoro Internet jak dobra matka przygarnie każdego strapionego wędrowca, tak tutaj można szczerze wylewać swoje żale i wypowiadać opinie. Czasem anonimowo, czasem pod własnym nazwiskiem. No i właśnie to postanowił zrobić jeden z panów na profilu pewnej znanej osoby, zajmującej się zawodowo wychowywaniem dzieci. W odpowiedzi na zapytanie o odpieluchowywanie, zadane przez jedną matkę, odpowiedział (cytuję z pamięci): „Ale te współczesne matki nieogarnięte! Dawniej nie było Internetu i nie radziły się nikogo i lepiej wychowywały dzieci”. I to był jego błąd i – jak podejrzewam – ostatnia wypowiedź bez płaszczyku anonimowości. Bo to, czym został zaatakowany przez młode matki, w swoim mniemaniu „ogarnięte”, nie przystoi nie tylko matce ani kobiecie, ale nawet żadnemu człowiekowi podpisującemu się własnym nazwiskiem. Nie będę cytować, ale najłagodniejszą odpowiedzią było: „Jak będziesz miał swoje dzieci to zobaczysz. Ale patrząc na ciebie to wątpliwe…”.

Moja reakcja była taka sama, jak wtedy, gdy dostaję komentarze i wiadomości od moich stałych rezydentów-hejterów – czyli wybuchnęłam gromkim śmiechem. Ale zaraz przyszło mi do głowy, że w sumie ten pan mówił też i o mnie, bo wprawdzie kilka lat od porodu już minęło, jeszcze więcej od moich własnych narodzin, ale jednak wciąż można o mnie powiedzieć „młoda matka”. I zaczęłam zastanawiać się, że może i ja powinnam dowalić temu panu, że ośmielił się zwrócić uwagę mnie?.. MNIE?! Ale jedyną rzeczą, którą miałam ochotę zrobić, to pogratulować mu odwagi, a owym młodym oburzonym mamuśkom dogadać więcej, tym samym dolać oliwy do ognia. Oczywiście jak zwykle w tego typu dyskusjach powstrzymałam się od publicznych wypowiedzi. Na szczęście mam bloga i dzięki temu – temat na post…

Sama nienawidzę, gdy ktoś mnie krytykuje. Najeżam się wtedy i mój uśmiech jest tak sztywny, że gdy zdejmuję go po wyjściu gościa z twarzy, mam całe policzki obolałe. Potem przez pół wieczoru zastanawiam się, czy może miał ten ktoś rację, i zamęczam otoczenie nieustannymi pytaniami, jaka jest prawda.  W zależności od tego, kto zwraca mi uwagę, popadam w zachowania agresywne lub skrajny pesymizm (zwany popularnie dołem). Nie jestem aż tak naiwna, żeby wierzyć we własny perfekcjonizm w zakresie wychowywania dziecka, ale powtarzam sobie codziennie, jak jestem wspaniała i być może w końcu sama w to uwierzę do końca. Dostrzegam swoje błędy i niedociągnięcia; problem w tym, że gdy ktoś próbuje mi je wytknąć traktuję to jak jawne wypowiedzenie wojny. Jak to się dzieje, że niby wiem, że nasze mamy, ciotki i babki tez wychowywały dzieci, a nawet wychowały taką wspaniałą Mnie, a w ogóle nie ufam i nie wierzę, że cokolwiek mogłyby robić lepiej niż ja… I choć 5 minut po tym, jak zrobię odwrotnie niż radziły, już zaczynam tego żałować, bo szybko okazuje się, że miały rację, to za każdym razem z uporem maniaka robię na przekór i po swojemu. Mimo tego, że nie zawsze wychodzi na moje, to i tak z każdą daną mi radą zgrzytam zębami niemalże jak Natalia Siwiec, która ostatnio z tego powodu założyła aparat na zęby (taaaa…).

Te zaatakowane „młode nieogarnięte” muszą mieć dokładnie tak samo. Wprawdzie wiedzą, że nie są ogarnięte, skoro szukają odpowiedzi w Internecie na każdy problem pojawiający się w przypadku opieki nad dzieckiem (o czym już kiedyś pisałam  O matko ale ty jesteś głupia). Już zadając pytanie potwierdzają, że nie są ogarnięte. Jaki to problem przyznać się?! No właśnie… problem. Więc wszystkim nieogarniętym matkom, które boją się przyznać, pomogę swoim wyznaniem: JA TEŻ JESTEM TA NIEOGARNIĘTA! Też popełniłam masę błędów, do których nikomu do dziś się nie przyznałam. Próbuję udawać perfekcyjną, ale jest to poza, która jest autokreacją stworzoną na potrzeby poprawiania własnego samopoczucia.

Na szczęście coraz więcej przybywa matek, które mają odwagę przyznać się do swojej niedoskonałości. Chwała też za zmianę podejścia do tematu macierzyństwa nowemu cyklowi w jednej z telewizji śniadaniowych pod takim mniej więcej tytułem. Niezależnie od tego, czy twórcami telewizji kierowały dobre chęci czy tylko potrzeba szukania taniej sensacji, to cykl ten pokazuje, że są matki, które sobie po prostu nie radzą i które nie boją się krytyki! Chylę czoła przed nimi, bo to wymaga naprawdę ogromnej odwagi. Dla mnie to one są „bohaterami domu” a nie te, które świetnie radzą sobie, za plecami mając dwie babcie, dziadków i przedszkole.

Przyjmowanie krytyki to naprawdę wielka sztuka. Znam kilka osób, które to potrafią, wśród nich są też matki.   Ale dopóki czepiam się ich nieogolonych nóg czy sukienki rodem z Turcji, nic wielkiego się nie dzieje. Sprawy się komplikują, gdy niechcący wejdę na temat ich matkowania. Cóż, może i jestem perfekcyjna, ale tego jednego nigdy się nie nauczę. „Jeśli chcesz żyć długo, nie krytykuj metod wychowawczych innych matek”. Lepiej wyryć sobie to motto na czole, bo inaczej któraś z matek zrobi to niedługo na naszym nagrobku… Zamiast tego ogłaszaj jak ja swoją nieperfekcyjność i nieumiejętność przyjmowania krytyki. A możesz znowu oddać się pielęgnowaniu własnego ego i czytaniu hejterskich komentarzy, skierowanych do matek, które – tak jak ja – nie umieją przyjmować krytyki.