Bajki dla dzieci... oglądałam, oglądam i będę oglądać. Jednak o dziwo stare kreskówki mają dzisiaj dla mnie zupełnie inny sens… Z kolei nowe propozycje najczęściej są tak męczące, że mam dość po 5 minutach. Moje dziecko jakoś nie… Zobaczcie, które bajki dla dzieci według mnie niekoniecznie nadają się dla dzieci. Dopiszcie swoje propozycje w komentarzu, żebym wiedziała, na co córce założyć blokadę rodzicielską…

Bajki dla dzieci, których nie powinny oglądać dzieci

„My Little Pony” – jedyna bajka dla dzieci, która doczekała się własnego fan clubu… złożonego z trzydziestoletnich męskich frustratów! Grupy Bronies szturmem wchodzą na salony, a kucyki Pony przyciągają podobno przed ekrany miliony osób w wieku 18+! Dla mnie najgorsze jest, że te kucyki nie dość, że są niesamowicie krzykliwe i napastliwe i w niczym nie przypominają tego, co oglądamy w stajniach, to jeszcze ich słownictwo jest tragiczne (zaciesz=obciach, „Przestań jojczeć, matołku”, „Czy nie sądzicie, że Appleshy jest jakaś… dziwna?  Śnięta? Wczorajsza?”). Co gorsze, kucyki Pony dają do zrozumienia, że magią da się wszystko załatwić. Przychodzi do mnie córka z dziwną prośbą, ja jej mówię że się nie da, bo to wbrew prawom fizyki, a ona: „To zrób trochę magii!”, i niestety nie żartuje. Kucyki rozwiązują problemy czarami, a ja martwię się, że moja córka też będzie myślała, że wszystko pochodzi z magicznej różdżki i spada z nieba. Odrobinę mądrzejsze (i głupsze niestety też) bajki znajdziecie na Netflix. Ogromnym plusem platformy jest możliwość zmiany języka. Nasza córka ogląda bajki tylko w języku angielskim i wszystko wskazuje na to, że czas spędzony na oglądaniu, nie jest czasem straconym: Angielski dla dzieci, czyli jak nauczyłam moją czterolatkę mówić po angielsku (nie wydając nawet złotówki).

„Świnka Peppa” – we Włoszech nawoływano do bojkotu tej bajki, argumentując, że to jedno wielkie kłamstwo, bo życie świnek wcale nie jest takie różowe. Ja też nawołuję do bojkotu, choć z innych powodów. Nie dość, że tata Świnka jest – jak by to rzecz… no po prostu prostakiem, nie dość, że kreują model rodziny „matka przy garach, ojciec w pracy”, to jeszcze z ekrany co chwilę wyzywają się od „głuptasów” i pokazują, że małe dzieci (George!) to nic innego nie robią, tylko wyją. Głupkowato chichoczące po każdym słowie czy beknięciu, chrumkające tak, że się dom trzęsie (wiem wiem, śmieszne, ale jak twoje dziecko potem chrumka przez pół dnia i odpowiada chrumkaniem na najzwyklejsze pytanie, to naprawdę masz ochotę dać tej śwince…w ryjek). Peppa jest niezwykle uzależniająca, fenomen wprost, twórcy to wiedzą, bo sama bajka to tylko mała gałąź tego biznesu – chodzi przecież o to, żeby twoje dziecko żebrało codziennie o: kubek z Peppą, talerz z Peppą, zeszyt z Peppą, piórnik z Peppą i inne niezbędne do życia gadżety. Jak puścisz dziecku Peppę to masz jak w banku, że nagle w domu zaczniesz widzieć wszystko na różowo, a w portfelu zrobi się więcej miejsca ( to już taniej będzie dążyć uzależniania od  książek: Jak czytać dzieciom?)

Reksio i Krecik – wiem wiem, narażę się tysiącom , bo w końcu pewnie połowa  z was tak jak ja wychowała się na tych bajkach. Do dziś nie wiem, jakim cudem nie wyrośliśmy na przestępców. Bo te „stare, dobre” bajki niby uczą, że biednym trzeba pomagać, ale nieraz spotkamy się w nich z akcją, w której ktoś komuś pierze tyłek, nabija guzy i ćwiczy ciosy (specjalizuje się w tym Reksio). Z kolei odcinek „Krecika” z porodem myszki, której mąż wyciska dzieci z brzucha do dziś mam w pamięci (chyba dlatego mam traumę porodową…). Niby wszystko  tych kreskówkach w imię pokoju i walki o sprawiedliwość, ale dziś idziemy raczej w stronę rozwiązywania problemów nie laniem tyłków (też widziałam w Reksiu), a słownie… tylko jak można było to pokazać w niemych kreskówkach?..

Wszystkie „Spidermany”, „Batmany” i inne „Supermany” – po pierwsze, nie rozumiem, jak można tworzyć animacje dla dzieci na podstawie komiksów, które zostały stworzone dla dorosłych?! Może i są to postaci ikoniczne, ale ilość przemocy, zła, brutalności, ciemności i mroku jest tu podana w ilości hurtowej. Nie przekonuje mnie, że dobro zwycięża – dla mnie nie liczy się efekt, ale sposób dotarcia do niego. A droga superbohaterów zawsze usłana jest trupami – i tego samego nauczy się nasze dziecko.

„Teletubisie” – ja wiem, że dzieci lubią powtarzalność, kolory i proste historie. Bezpieczny świat, w którym nic się nie zmienia. Ale tym nudziarzom ze wzgórza, wśród których jeden z torebką (w której nie wiadomo co nosi, bo czego potrzebuje miś…) to już przesada. Ich dzień zwykle wygląda tak samo: słońce wstaje- jemy tubisiowy krem (który wygląda OHYDNIE)-słońce zachodzi. Potem dziecko wychodzi na ulicę i dostaje szoku, że prawdziwy świat jednak taki paskudny, a słońce oślepia i nie ma twarzy niemowlaka.

Animacje z serii „Lego” – mój wzrok męczy się już po 30 sekundach oglądania. Naprawdę można dostać oczopląsu. Albo ataku padaczki. Samochody rozkładają się i składają w zabójczym tempie, a potem dziecko żąda, abyś tak samo szybko złożył mu zestaw, który posiada w domu. A tobie schodzi na tym 3 godziny. Super zabawa. Dziękuję ci, Lego.

„Czarodziejka z Księżyca” i inne japońskie anime – dobra, wiem że też po szkole lecieliście z wywieszonym językiem, żeby o 15 obejrzeć na Polsacie, jak pięć nastolatek zmienia się w czarodziejki (i prawie widać im przy tym biust), a potem na Polonii 1 jak obleśny mały Gigi uzewnętrznia swój fetysz na punkcie białych majteczek („Gigi La Trottola”), ale dajcie spokój: nigdy nie pokazujcie tego dzieciom! Ukrytych treści erotycznych i ciemnej strony mocy jest zdecydowanie więcej niż dobra… Japońskie anime to chyba jedyne bajki na świecie, które kończą się często źle.

„Tabaluga” – nie mam tu zarzutów co do treści, choć smok walczący z okrutnym pingwinem o sardonicznym uśmiechu wykracza poza granice mojej tolerancji… Ale „Tabaluga” jest ohydnie brzydki, animacja fatalna, a nachalna piosenka tytułowa – jak ją raz usłyszysz – chodzi za tobą przez tydzień. Naprawdę są ładniejsze propozycje kreskówek, w którym tematem jest walka ze złem.

„Scooby Doo” – nie wiem, po co dzieciom bajka, przy której muszą się bać. Nie sądzę, że którekolwiek z nich zapamięta, że potwór jednak na końcu okazał się człowiekiem (co w sumie jest pedagogiczne). Mnie Scooby przerażał w dzieciństwie i niby dzieci są dziś inne, ale akurat ich strach chyba taki sam. Dziś też widzę, że sam ten pies i jego przyjaciel Shaggy to totalne głupole, których życie polega na szukaniu miejsca na drzemkę i czegoś do przegryzienia. Do tego ten nierówny, miłosny trójkąt z przystojniakiem, pięknością i brzydulą, a wszyscy jeżdżą w mocno psychodelicznym samochodzie i hołdują szalonym latom 70-tym… Jakoś dziwnie mi to pachnie.

Tom&Jerry – z trudem piszę te słowa, bo sama uwielbiam. Ale jak moje dziecko walnęło mnie łyżką w głowę i czekało, aż zmienię się w mysz, zastanowiłam się, co ja jej puściłam na tym tablecie. Szybko do mnie dotarło, że dzieci łatwo utożsamiają się z tą poczciwą myszką, która non stop bije kota w co popadnie i czym popadnie. Postanowiłam nie być ofiarą i nie puszczam jej „Toma&Jerry” (sama oglądam w samotności).

Wszystkie bajki na ekranie kończą się dobrze, a ja nie spotkałam się jeszcze w telewizji z taką, która uczy, jak znosić porażki i smutki. Jedno jest pewne – W KAŻDEJ bajce, jak bardzo pogrzebiesz, doszukasz się podtekstów erotycznych, przemocy czy niepoprawności politycznej (do dziś np. nie wiem, o co Tuwimowi z tym Murzynkiem Bambo chodziło…). Rada? Wywal telewizor. Siadaj z dzieckiem przy komputerze. Wybieraj, kontroluj, selekcjonuj. A jak dziecko uprze ci się na Peppę, powiedz, że pojechała na wycieczkę. Do rzeźni…

Tagged in:

,